Początek w Wołosate
Cała nasza wędrówka zaczęła się od miejscowości Wołosate. Zaparkowaliśmy autko, wyjęliśmy sprzęt i ruszyliśmy szukać miejsca skąd zaczyna się szlak na Tarnicę.
Pierwsze, na co zwróciliśmy uwagę to totalny brak ludzi. Do tego naprawdę ciężko się przyzwyczaić. Na parkingu spotkaliśmy jedną rodzinkę, która zatrzymała się skorzystać z toalety i za moment pojechali dalej. Oprócz nich nie było nikogo. Pusto, cicho. Ani żywej duszy. Po kilku minutach, idąc drogą, znaleźliśmy zejście na szlak… Naszym oczom ukazały się malutkie drewniane chatki. Prawdopodobnie w sezonie były to kasy biletowe, kibelek i jakieś sklepiki z pamiątkami. Natomiast za nimi była wielka, cicha i mroczna polana. To tutaj zaczynał się nasz szlak na Tarnicę…
Wejście na Tarnicę
To o czym dalej będę pisał, idealnie przedstawia filmik, który wstawiliśmy powyżej. Jak możecie na nim zobaczyć już od początku na szlaku panuje grobowa cisza. Jako że była to nasza ostatnia wyprawa w góry podczas tego urlopu, mieliśmy już trochę wiedzy o Bieszczadach. Wiedzieliśmy już o zwiększonej populacji wilków oraz nie jednym przypadku spotkania niedźwiedzia z człowiekiem. Cała ta wiedza spowodowała, że przez całą drogę na szczyt czuliśmy lekki niepokój i adrenalinę. Bez przerwy oglądaliśmy się na boki czy przypadkiem nie obserwuje nas jakiś Husky w wersji leśnej :). Po około 20 minutach przeszliśmy polankę i dotarliśmy do podejścia na Tarnicę, gdzie przywitał nas lekki pierwszy na szlaku śnieg. Następnie weszliśmy w las…
Aby wejść na szczyt, musieliśmy przejść przez Bieszczadzki Park Narodowy. Ta część parku była naprawdę tajemnicza. Miejscami śmialiśmy się, że mogli tu kręcić Hobbita, bo delikatna mgiełka i zupełna cisza zdecydowanie robiły nastrój pasujący do tego filmu. Czuliśmy się jak byśmy byli jedynymi ludźmi w okolicy co bardzo mało mijało się z rzeczywistością :). Fakt jest taki, że podobnie jak podczas wyprawy na Wielką Rawkę spotkaliśmy zaledwie kilka osób i to już bliżej szczytu. Do tej pory pamiętam ulgę, jak po przeszło godzinie podróży spotkaliśmy pierwszą parę podróżników. Oboje poczuliśmy coś w stylu — skoro ich wilki nie zjadły to i pewnie nam się upiecze. Ścieżka przez las jest dobrze wytyczona, szanse na zgubienie się graniczą z cudem. Po drodze są altanki, gdzie można zrobić postój na posiłek lub schronić się przed deszczem. Szło się naprawdę przyjemnie. Sprawą dyskusyjną są schody budowane na szlakach. Ich zwolennicy, którzy mówią, że budowane są dla bezpieczeństwa i wygody turystów oraz zabezpieczają przez osuwaniem się ziemi bądź skał. Przeciwnicy zaś uważają to za niepotrzebną ingerencję w przyrodę i utrudnienie na szlaku. My osobiście uważamy, że takie schody mają sens, ale tylko na tych najpopularniejszych podejściach. Zdecydowanie zapobiegnie to niepotrzebnym urazom, na które narażeni są amatorzy lub sezonowi podróżnicy. Nie jest to też aż taka ingerencja w przyrodę. Można zauważyć, że w okolicy schodów praktycznie wszystko jest zachowane tak, jak było. Jeżeli miałbym powiedzieć czy wchodzenie po schodach jest łatwiejsze, odpowiem — na pewno tak, jeżeli podłoże miałoby być śliskie, np. po deszczu, bo w normalnych warunkach dużej różnicy nie ma. Czasami są wręcz monotonne jak na przykład ten odcinek schodów po wyjściu z lasu… Mamy tam bite kilkanaście minut wchodzenia non stop po schodach. Ten odcinek może być zdecydowanie nudny. Warto wtedy robić sobie przystanki co kilka minut i podziwiać okolicę.
I końcówka na szczyt!
Tak jak pisałem w poprzednim akapicie, po wyjściu z lasu czekały na nas głównie schody. Mgła skutecznie ograniczała naszą widoczność, co mimo wszystko podobało się nam. Fakt, nie mieliśmy najlepszych widoków, ale jak pisaliśmy już we wcześniejszych relacjach, serwuje ona nam naprawdę wyjątkowy klimat. Jest to zupełnie inne doznanie niż przy czystym bezchmurnym niebie. Warto to przeżyć, żeby zrozumieć :). Wracając do tematu, dalej były tylko schody, schody i schody… ale nawet schody nie pomagały, bo ziemia była wilgotna, przez co było bardzo ślisko. Na odcinkach bez schodów zdarzały się spore ślizgawki, jednak i z tym sobie poradziliśmy. Duża ilość kamieni na szlaku służyła nam, jako podpórki na stopy więc ostatecznie ze wszystkimi przeciwnościami sobie poradziliśmy. Całe wejście na szczyt zajęło nam około 2h, a tam czekał na nas słynny, wielki krzyż…
Ogólnie wchodząc na górę, było nam stosunkowo ciepło. Natomiast 10 min przed osiągnięciem szczytu, a szczególnie na samym szczycie zaczęło nam się robić bardzo zimno. Znaczący spadek temperatury oraz duży wiatr dały się we znaki. Powodowało to dyskomfort, lecz szczęście z osiągniętego celu skutecznie tłumiło to uczucie — przynajmniej przez kilka minut :). Tak, byliśmy i ciągle jesteśmy dumni, że przez tydzień urlopu zwiedziliśmy naprawdę sporą część Bieszczad, a plan, który sobie założyliśmy, zrealizowaliśmy niemal w całości. Takie chwile i momenty w życiu są naprawdę wartościowe, wręcz bezcenne. Wspomnień i doświadczenia życiowego nikt nigdy nie odbierze. Prawdę mówiąc, plusów samego podróżowania zauważyłem bardzo dużo. Fakt, my dopiero zaczynamy, ale to tylko świadczy o tym, jak szybko można czerpać korzyści z bycia aktywnym i ciekawym świata.
Wracając do Tarnicy, jej szczytu i jednocześnie kończąc całą historię (jeszcze raz bardzo polecam obejrzeć filmik, który dla Was przygotowaliśmy). Konsumując posiłek, przed zejściem z góry zagadała do nas ciekawa i pozytywna parka — Mariusz i Sabina. Jak się można domyślić, wspólnie przebyliśmy całą drogę powrotną aż na parking. W planach mieliśmy jeszcze wejście na Krzemień. Niestety godzina była ryzykowna, gdyż w Bieszczadach o tej porze roku po 15:00 zaczyna się już robić ciemno. Dlatego też odpuściliśmy, ale z całą pewnością jeszcze tu wrócimy.
Nasza opinia o szlaku - Wołosate -> Tarnica
My byliśmy w czasie jesienno — zimowym i zdecydowanie poza sezonem, więc nasza opinia tyczy się tego okresu.
Plusy:
✔ Bardzo mało ludzi, spokój, cisza. Oczywiście poza sezonem.
✔ Szlak prowadzi przez dużą polanę, bardzo klimatyczny las, a na koniec szczyty gór. Prawie wszystko, co piękne w górach mamy na jednym szlaku.
✔ Szlak jest bezpieczny — dużo schodów i w trudniejszych momentach są poręcze.
✔ Dobry dojazd i miejsca parkingowe (sprawdzane poza sezonem).
✔ My byliśmy w czasie, gdzie na szczycie była mgła, mimo to bardzo nam się podobało. Przy lepszej widoczności można z pewnością doświadczyć świetnych widoków, gdyż jest to najwyższy szczyt Bieszczad po stronie Polskiej.
✔ Tuż przed wejściem na Tarnicę mamy rozwidlenie, z którego można pójść również na inne, niedalekie szczyty np. Krzemień, do którego nie dotarliśmy.
Minusy:
☹ Dla zupełnie początkujących podróżników, podejście pod górę może być ciężkie. Duża ilość schodów i długie podejścia dają w kość.